Szacuje się, że w przeciągu ostatnich 10 lat do Wielkiej Brytanii wyemigrowało około miliona Polaków. Nieoficjalnie mówi się nawet o 2 milionach. Łatwo uwierzyć w tę drugą wersję, gdyż chyba każdy z nas ma kogoś z rodziny lub znajomych, kto wyemigrował na wyspy. Chociaż brytyjska Polonia jest tak liczna i ma niebanalny wkład w tamtejszą gospodarkę, to Brytyjczycy nadal niewiele o nas wiedzą. Z ankiety przeprowadzonej przez The Times wynika, że polscy emigranci kojarzą się jedynie z ciężką pracą, ogórkami kiszonymi, skręcanymi papierosami...
"Angole" Ewy Winnickiej to reportaż podejmujący temat tzw. nowej emigracji. Sam tytuł wydaje mi się nietrafiony. Spodziewałam się bowiem dokumentu o brytyjskim społeczeństwie, tymczasem odkryłam nieobiektywny obraz polskiej emigracji w Wielkiej Brytanii. Dlaczego nieobiektywny? Otóż książka składa się z 34 rozmów z przypadkowymi Polakami. Reportażowi brakuje proporcji pomiędzy bohaterami. W dużej mierze powstał pesymistyczny obraz nieporadnej emigracji, która nie zna języka, nie interesuje się zwiedzaniem "podbitego kraju", boryka się z depresją, nie odnosi sukcesów zawodowych ani osobistych. Mój kilkuletni pobyt w Anglii nie potwierdza tak negatywnego obrazu, ale to dłuższy temat. Owszem autorka prezentuje kilka optymistycznych historii. Podziw budzi sukces Romka, który pełni dyrektorskie stanowisko w londyńskim City. Otuchy i poczucia dumy może też dodawać sprzeciw sprzątaczki Basi, która wypowiedziała wojnę sieci hotelowej Hilton, wyzyskującej pracowników. Swoją drogą owa Basia to w rzeczywistości utalentowana malarka Barbara Pokryszka, która odnosi sukcesy artystyczne na wyspach. Budująca może się też wydawać kariera przedsiębiorcy pogrzebowego Jacka, którego ponad połowa klientów to polscy samobójcy (głównie mężczyźni w wieku 30-40 lat). Jacek wyjaśnia też pochyłą drogę ku tak desperackiemu finałowi: "Człowiek przyjeżdża do pracy w Anglii nieprzystosowany, żyje z dnia na dzień. A jeśli traci pracę to nie może zapłacić za wynajem mieszkania. Jeśli nie płaci za dwa tygodnie, to musi się wyprowadzić na bruk. Jeśli nie ma żelaznej rezerwy, żeby przeżyć miesiąc i znaleźć pracę, to zostaje bezdomnym. Wstydzi się wrócić do Polski, dostaje depresji. I targa się na życie". Jednak czy istotnie są to nasze jedyne sukcesy emigracyjne? Przez większość tych opowieści przemawia pustka, żal, depresja, bezsens, poczucie przegranej, a nawet brak woli walki.
Ewa Winnicka wspomina też o odejściu Polaków od Kościoła Katolickiego, co widoczne jest zwłaszcza w Irlandii. Rodacy żyją tam bez ślubów kościelnych, nie chrzczą dzieci, nie biorą udziału w życiu religijnym, co coraz częściej skutkuje rezygnowaniem z nabożeństw po polsku. Zgadzam się z autorką, że "Wrogiem nierozgarniętego Polaka za granicą nie jest obcokrajowiec, tylko rodak, zwłaszcza mówiący po angielsku". Potwierdzam z autopsji, że na emigracji nie istnieje solidarność narodowa.
Zdarza się, że emigranci nie potrafią się odnaleźć w nowej kulturze, prawodawstwie. Bywa to tragiczne w skutkach, gdyż zbyt śmiały flirt z łatwością może być odebrany jako naruszenie godności seksualnej. Przestępstwa seksualne są natomiast ścigane z urzędu, a gwałty karane jak zabójstwo. Ofiarom tych przestępstw fundusz państwowy wypłaca bardzo wysokie odszkodowania, więc coraz częściej słyszy się o bezpodstawnych oskarżeniach o gwałt. Surowo karane są też przestępstwa na dzieciach lub ich zaniedbywanie. Rodzice nie otrzymują ostrzeżeń i kolejnych szans na zmianę, ale są niemal natychmiastowo pozbawiani praw do dziecka.
W książce nie brakuje też czarnego humoru. Mam na myśli historię "Szybkiego bekonu" Lidki, którą przerosła wegetacja, z jaką zetknęła się w swym angielskim życiu. Podobna w wymowie jest też historia Marka z fabryki kurczaków. Wyjaśnia on też obrazowo etapy zadomowiania się na obczyźnie.
Rozmówcy podkreślają, że nigdy nie dochodzi do momentu zasymilowanie się kolonizatorów (jak sami siebie nazywają) z tzw. tubylcami. Angole nie okazują co prawda niechęci wobec napływowych, ale są oziębli, zdystansowani, nie zawiązują z nimi bliższych relacji. Polacy nie zrozumieją też klasowości brytyjskiego społeczeństwa, która widoczna jest w ubiorze, szkolnictwie, rozrywkach, języku.
Po przeczytaniu tej książki z całą pewnością nie zdecydowałabym się na zamieszkanie w Anglii. Całe szczęście przeczytałam "Angoli" po powrocie do Polski. Dzięki temu mogłam przeżyć jedną z najwspanialszych przygód mojego życia. Nie oznacza to jednak, że był to czas usłany różami. Niech podsumowaniem książki będzie cytat z dramatu "Emigranci" Sławomira Mrożka:
"Będziesz miał piękne życie, pełne nadziei, tęsknoty i złudzeń. Nie każdemu jest to dane."
Liczba stron: 293
Ocena: 4/6 (Ocena obniżona tylko ze względu na nieobiektywizm. Czyta się świetnie!)
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w komentarzach