wtorek, 1 września 2015

Za WOLNOŚĆ!


wtorek, 11 sierpnia 2015

Życie na pełnej petardzie księdza Jana Kaczkowskiego

Ocena: 6!!!! /6

poniedziałek, 27 lipca 2015

Siostra Faustyna Kowalska

W zeszłym tygodniu wybraliśmy się z P. w podróż motocyklową do Częstochowy. Nieopodal Łodzi rozciągają się równiny usłane łanami zbóż, których płowe kłosy smagane są wiatrem. Pośród tych sielankowych przestrzeni znajdują się Świnice Warckie i Głogowiec. Miejsca związane ze świętą siostrą Faustyną Kowalską. Książka Ewy K. Czaczkowskiej jest napisana bardzo drobiazgowo, ale nie jest męczącą dla czytelnika. Zwiedzając Łódź miałam na uwadze miejsca wspomniane przez autorkę, wiec można pokusić się o stwierdzenie, że biografia jest inspirująca i skłania do kroczenia doczesnymi śladami świętej.

Wspaniały Wojciech Kilar i jego muzyka do filmu "Faustyna"

Ocena: 6/6
Liczba stron: 394

"Profesor Stoner" John Williams

Po lekturze powieści postanowiłam przekonać się, jakie są opinie na jej temat. Naczytałam się sporo pochlebnych słów, epitetów na temat refleksyjności i nietuzinkowości tytułowego bohatera, metaforyczności jego losów... Niestety sama nie odnajduję wyjątkowości ani w konstrukcji dzieła, ani w kreacji żadnego z bohaterów, a tym bardziej samego Stonera. W mojej opinii jest to nieporywająca historią o niespełnionej miłości, zagubionej radości życia, literackiej pasji, rozczarowaniu. Książka jest ambitniejszym czytadłem, który skłania do pewnych refleksji, pozwala przenieść się w rzeczywistość XIX Ameryki, ale niestety jest dość przewidywalna. Owszem nie szukałam porywającej akcji, ale ambitną refleksyjnością nie gardzę.

PS Myślę, że kończące słowa w pełni oddają wymowę i klimat powieści:
"Marzył o prawości i czystości absolutnej, a znalazł kompromis i obezwładniającą trywialność. Wymarzył sobie mądrość, a po wielu latach znalazł ignorancję"

Szata graficzna polskiego wydania świetnie współgra z klimatem powieści. Poniżej kolejna świetnie dopracowana okładka:


Ocena: 4/6
Liczba stron: 277

wtorek, 5 maja 2015

Odlot...

2 Tm 2,3

poniedziałek, 4 maja 2015

"Żyj wystarczająco dobrze"

Książka jest zbiorem wywiadów ze znanymi i cenionymi psychoterapeutami. Ukazywały się one na łamach "Wysokich obcasów". Dotyczą różnych zagadnień psychoterapii, poruszanych w bardzo przystępnym sposób, ilustrowanych anegdotami, przykładami i odwołaniami do literatury, filmu. Autorzy zaczynają od zawiłych tematów związanych z ludzkim charakterem, pytają o naukę na błędach, relacje rodzinne, wpływ dzieciństwa na dorosłe życie, kobiecy alkoholizm, wyścig szczurów, nieobecnych ojców, życie ze stratą, presję społeczną, czy "wyrodne" matki. Rozmowy sprowadzają się do wytłumaczenia mechanizmów, które wywołują określone zachowania. Psychologowie wyjaśniają przyczyny niektórych problemów międzyludzkich, obalają mity, pomagają zrozumieć drugiego człowieka.
Być może momentami odniesiecie wrażenie, że intuicyjnie znaliście wyjaśnienie niektórych zachowań albo spotkaliście się już z jakąś teorią psychologiczną. Nie mniej jednak książka porządkuje wiedzę, skłania do analizy własnych postaw, czy reakcji. 

Ocena: 3+/6
Liczba stron: 261

piątek, 1 maja 2015

"Marek Piekarczyk. Zwierzenia kontestatora"

Moje pierwsze zaskoczenie! Marek Piekarczyk nie jest metrykalnym młodzieńcem! Nie wiem dlaczego, ale byłam przekonana, że jest on młodszy. W życiu nie pomyślałabym, że "kontestator"* urodził się w 1951 (i jest starszy od mojego taty!). Jego młodzieńcze zafascynowanie światem, muzyką, drugim człowiekiem, wrażliwość są ponadwiekowe! Szkoda, że tak mało jest dojrzałych chłopców.


Biografia napisana jest w formie wywiadu rzeki, prowadzonego przez Leszka Gnoińskiego (znany mi wcześniej z Raportu a Acid Drinkers). Rozdziały opatrzone są cytatami z piosenek Piekarczyka i przeplatane są fotografiami muzyka. Czytelnik poznaje nie tylko artystę, ale przede wszystkim człowieka otwartego i szczerego. Prekursor heavy metalu w Polsce wspomina swoje początki muzyczne, Festiwal w Jarocinie, zmagania z Milicją Obywatelską, bój o długie włosy. Jakże wydaje się to abstrakcyjne w dzisiejszych czasach! Wspomina swoich rodziców (dużo miejsca poświęca ojcu, którym opiekował się, gdy ten był sparaliżowany), rodzeństwo, nieudane małżeństwo, początki zafascynowania drugą żoną, erotyczne doświadczenie z Urzędem Skarbowym (!), spełnione marzenie z Ireną Santor. Ze szczerością mówi też o nałogach, kontaktach z kobietami, relacjach rodzinnych, przejściu na wegetarianizm. Z łatwością przychodzi mu również opowiadanie o podboju Ameryki. Spodziewałam się, że Piekarczyk zacznie idealizować ten okres, opisując kolejne koncerty, spotkania z Polonią. Okazuje się, że był to czas przygód, ale też ciężkiej pracy fizycznej (jako budowlaniec, dekorator wnętrz, elektryk itd.). Zdradza też historię wojskowych "tendencji samobójczych", które zagwarantowały mu kategorię C. Inspirujące są również momenty, gdy wspomina ulubione książki i muzykę. Jakże miło było mi odkrywać wspólne fascynacje, odloty...



Nie zdawałam sobie też sprawy, że piosenka wilków w Akademii Pana Kleksa jest TSA. Pierwsza wersja (podobno lepsza) zaginęła w tajemniczych okolicznościach...


Rozbrajają opowieści o mandacie za puszczanie bąka z kleksem, przepowiedni bocheńskiej Cyganki, relacjach z teściową, zakupach na kartki (zwłaszcza zdobywanie maszyny do szycia), "pomoc" Milicji w rozładowywaniu napięcia społecznego 13 grudnia 1981 roku (Jestem już na świecie! :).

Jedyne, co raziło mnie w książce to jakaś chwilowa nieskromność w mówieniu o sobie. Oczywiście wiadome jest, że mowa o niebanalnej postaci, ale trochę rażą mnie wyznania typu:
"Uważam, że mieli szczęście, że mnie spotkali " (o członkach TSA)
"Niektóre dziewczyny mdlały na mój widok".

*kontestator - osoba podważająca, szczególnie publiczne normy i wartości, które obowiązują w życiu politycznym, społecznym itd.

Liczba stron: 475
Ocena: 5+/6

"Angole" Ewa Winnicka

Szacuje się, że w przeciągu ostatnich 10 lat do Wielkiej Brytanii wyemigrowało około miliona Polaków. Nieoficjalnie mówi się nawet o 2 milionach. Łatwo uwierzyć w tę drugą wersję, gdyż chyba każdy z nas ma kogoś z rodziny lub znajomych, kto wyemigrował na wyspy. Chociaż brytyjska Polonia jest tak liczna i ma niebanalny wkład w tamtejszą gospodarkę, to Brytyjczycy nadal niewiele o nas wiedzą. Z ankiety przeprowadzonej przez The Times wynika, że polscy emigranci kojarzą się jedynie z ciężką pracą, ogórkami kiszonymi, skręcanymi papierosami...  
"Angole" Ewy Winnickiej to reportaż podejmujący temat tzw. nowej emigracji. Sam tytuł wydaje mi się nietrafiony. Spodziewałam się bowiem dokumentu o brytyjskim społeczeństwie, tymczasem odkryłam nieobiektywny obraz polskiej emigracji w Wielkiej Brytanii. Dlaczego nieobiektywny? Otóż książka składa się z 34 rozmów z przypadkowymi Polakami. Reportażowi brakuje proporcji pomiędzy bohaterami. W dużej mierze powstał pesymistyczny obraz nieporadnej emigracji, która nie zna języka, nie interesuje się zwiedzaniem "podbitego kraju", boryka się z depresją, nie odnosi sukcesów zawodowych ani osobistych. Mój kilkuletni pobyt w Anglii nie potwierdza tak negatywnego obrazu, ale to dłuższy temat. Owszem autorka prezentuje kilka optymistycznych historii. Podziw budzi sukces Romka, który pełni dyrektorskie stanowisko w londyńskim City. Otuchy i poczucia dumy może też dodawać sprzeciw sprzątaczki Basi, która wypowiedziała wojnę sieci hotelowej Hilton, wyzyskującej pracowników. Swoją drogą owa Basia to w rzeczywistości utalentowana malarka Barbara Pokryszka, która odnosi sukcesy artystyczne na wyspach. Budująca może się też wydawać kariera przedsiębiorcy pogrzebowego Jacka, którego ponad połowa klientów to polscy samobójcy (głównie mężczyźni w wieku 30-40 lat). Jacek wyjaśnia też pochyłą drogę ku tak desperackiemu finałowi: "Człowiek przyjeżdża do pracy w Anglii nieprzystosowany, żyje z dnia na dzień. A jeśli traci pracę to nie może zapłacić za wynajem mieszkania. Jeśli nie płaci za dwa tygodnie, to musi się wyprowadzić na bruk. Jeśli nie ma żelaznej rezerwy, żeby przeżyć miesiąc i znaleźć pracę, to zostaje bezdomnym. Wstydzi się wrócić do Polski, dostaje depresji. I targa się na życie". Jednak czy istotnie są to nasze jedyne sukcesy emigracyjne? Przez większość tych opowieści przemawia pustka, żal, depresja, bezsens, poczucie przegranej, a nawet brak woli walki. 
Ewa Winnicka wspomina też o odejściu Polaków od Kościoła Katolickiego, co widoczne jest zwłaszcza w Irlandii. Rodacy żyją tam bez ślubów kościelnych, nie chrzczą dzieci, nie biorą udziału w życiu religijnym, co coraz częściej skutkuje rezygnowaniem z nabożeństw po polsku. Zgadzam się z autorką, że "Wrogiem nierozgarniętego Polaka za granicą nie jest obcokrajowiec, tylko rodak, zwłaszcza mówiący po angielsku". Potwierdzam z autopsji, że na emigracji nie istnieje solidarność narodowa. 
Zdarza się, że emigranci nie potrafią się odnaleźć w nowej kulturze, prawodawstwie. Bywa to tragiczne w skutkach, gdyż zbyt śmiały flirt z łatwością może być odebrany jako naruszenie godności seksualnej. Przestępstwa seksualne są natomiast ścigane z urzędu, a gwałty karane jak zabójstwo. Ofiarom tych przestępstw fundusz państwowy wypłaca bardzo wysokie odszkodowania, więc coraz częściej słyszy się o bezpodstawnych oskarżeniach o gwałt. Surowo karane są też przestępstwa na dzieciach lub ich zaniedbywanie. Rodzice nie otrzymują ostrzeżeń i kolejnych szans na zmianę, ale są niemal natychmiastowo pozbawiani praw do dziecka. 
W książce nie brakuje też czarnego humoru. Mam na myśli historię "Szybkiego bekonu" Lidki, którą przerosła wegetacja, z jaką zetknęła się w swym angielskim życiu. Podobna w wymowie jest też historia Marka z fabryki kurczaków. Wyjaśnia on też obrazowo etapy zadomowiania się na obczyźnie.
Rozmówcy podkreślają, że nigdy nie dochodzi do momentu zasymilowanie się kolonizatorów (jak sami siebie nazywają) z tzw. tubylcami. Angole nie okazują co prawda niechęci wobec napływowych, ale są oziębli, zdystansowani, nie zawiązują z nimi bliższych relacji. Polacy nie zrozumieją też klasowości brytyjskiego społeczeństwa, która widoczna jest w ubiorze, szkolnictwie, rozrywkach, języku. 

Po przeczytaniu tej książki z całą pewnością nie zdecydowałabym się na zamieszkanie w Anglii. Całe szczęście przeczytałam "Angoli" po powrocie do Polski. Dzięki temu mogłam przeżyć jedną z najwspanialszych przygód mojego życia. Nie oznacza to jednak, że był to czas usłany różami. Niech podsumowaniem książki będzie cytat z dramatu "Emigranci" Sławomira Mrożka:

"Będziesz miał piękne życie, pełne nadziei, tęsknoty i złudzeń. Nie każdemu jest to dane." 

Liczba stron: 293
Ocena: 4/6  (Ocena obniżona tylko ze względu na nieobiektywizm. Czyta się świetnie!)

"Zmień swoje życie z Ewą Chodakowską"


Zaczęłam! Dzień drugi! Są zakwasy - jest dobrze! :) Szkoda, że przygotowanie ćwiczeń zajmuje tyle czasu. Pewnie ćwiczenie z płytą byłoby łatwiejsze. Na razie wstrzymuję się z oceną książki - poczekam na efekty ;)

wtorek, 14 kwietnia 2015

Wszystko zależy od przyimka



Książka jest zapisem językoznawczych rozmów profesorów Jerzego Bralczyka, Jana Miodka i Andrzeja Markowskiego z dziennikarzem radiowej Trójki -  Jerzym Sosnowskim. Chociaż jest ona zredagowana w formie zabawnej dyskusji, to w jakimś sensie przypomina wykłady moich toruńskich profesorów filologii polskiej - Zofii Kallas i Macieja Grochowskiego. Wielki sentyment... Niech to jednak nie zniechęca czytelników, którzy nie mieli styczności z naukowym podejściem do języka narodowego. Jest to też wyjątkowa okazja, żeby poznać znane autorytety z niejęzykoznawczej strony. J. Bralczyk zaskakuje wyśmienitą znajomością "Pana Tadeusza", którego rozległe fragmenty cytuje z pamięci ("istnieje hipoteza, że zna na pamięć całość"). J. Miodek to zapalony kibic Ruchu Chorzów, natomiast J. Bralczyk przyznaje się (w tłumaczącym tonie) do oglądania "Kiepskich". 
Książka napisana jest przystępnym stylem i okraszona humorystycznymi anegdotkami. Jest to propozycja potrzebna i cenna, wspaniała alternatywa dla żmudnego studiowania "Słownika poprawnej polszczyzny"! 

Abrewiacja  (skracanie)
Jej źródłem jest podobno stenografia, czyli skrócona metoda zapisu używana w wojsku, dziennikarstwie, sądownictwie. Nie jest to zjawisko nowe w języku, gdyż nawet w czasach chrystusowych znany był skrót imienia Jezus = Is, Isus. Poniżej kilka ciekawych przykładów:

P.T. - (łac.: Pleno titulo) - ze wszystkimi należnymi tytułami
BTW (ang.: by the way) - nawiasem mówiąc
IMO (ang.: in my opinion) - moim zdaniem
WTF (ang.: what the fuck)- co to jest, do cholery
MZ - moim zdaniem

Interpunkcja
Niepotrzebnie uczymy na lekcjach języka polskiego, że przecinek stawiamy przed "że", "który", "lecz"... Niezawodna jest bowiem zasada składniowa, czyli oddzielanie zdań podrzędnych. Przecinek podpowiada nam też czasami jak odczytać utwór- dzieje się tak np. w dziełach Adama Mickiewicza. 

Wulgaryzmy
Agnieszka Osiecka uważała wulgaryzmy za wyraz bezradności wobec świata. Językoznawcy twierdzą, że są one wyrazem braku ogłady, ale nie są niepoprawnością językową. Bywa, że są kwestią historyczną albo nawet geograficzną:
-w Wielkopolsce pieprzyć oznaczało bajdurzyć
-nazwanie kobiety ty motyko było na Dolnym Śląsku najgorszym wyzwiskiem wobec płci pięknej
-w średniowieczu słowo kobieta było rozumiane jako inwektywa (co wynikało przede wszystkim z kulturowego deprecjonowanej pozycji tej płci)
-Jerzy Waldorff stwierdził niegdyś "Panowie, my tu zaczynamy pierdolić",  co prof. Miodek wyjaśnia na poziomie trzech warstw historycznych (pieprzyć = puszczać bąki, opowiadać głupoty, współczesny wulgaryzm)
-w średniowieczu słowo kutas było nacechowane neutralnie, a w XVII/XVIII-wiecznej Polsce nazywało ozdobę końską (pędzel z nici lub sznureczków). 
Profesorowie podkreślają zgodnie, że wulgaryzmy wyzwalają napięcie emocjonalne. Zaskoczeniem mogą być słowa prof. Markowskiego: "A ja właśnie czasem przeklinam - jak jestem sam, dla samego siebie" (str. 58). Gorzej, jeśli niecenzuralne słowa pełnią funkcję fatyczną, a więc służą jedynie podtrzymaniu rozmowy, stają się swoistym przerywnikiem. Ciekawa jest też teoria, że język zaczął się wulgaryzować wraz z rozwojem demokratyzacji. Bralczyk zauważa, że brak wulgaryzmów, to jedna z jaśniejszych stron PRL-u. Pojawia się również rada dla użytkowników języka, żeby używać niecenzuralnych słów niezwykle rzadko, aby nie straciły w naszych ustach swej mocy. W latach 90-tych pojawiła się irytująca tendencja to eufemizowania wulgaryzmów (słyszymy: zajefajny zamiast zajebisty, południowe kuźwa lub północne kurna zamiast kurwa). Na koniec dwa archaiczne wulgaryzmy: do kaduka, do kroćset.

Deklinacja
Polacy obawiają się odmiany nazwisk. Wynika to z lęku, że ktoś nie będzie wiedział, jak brzmi mianownik. Ilustrującym przykładem może być stwierdzenie słownik Bańki (słownik pod redakcją Bańki), gdyż nie wiadomo, czy prof. Mirosław ma na nazwisko Bańko czy Bańka (poprawnie: Mirosław Bańko). Niektórzy  też nie życzą sobie odmiany swojego nazwiska, chociaż nie mają takiego prawa. Czytamy bowiem: "jeżeli odmienia nazwiska nie powoduje nieporozumień, to NAZWISKA NALEŻY ODMIENIAĆ" (str. 68). Wyjściem z kłopotliwego impasu w odmianie jest układanie zdań, w których występuje ono w mianowniku (np. zamiast Januszowi Wiśniewskiemu za bardzo dobre wyniki w nauce można Janek Wiśniewski dostaje nagrodę za...). Nie odmieniamy jedynie nazwisk, które nie posiadają polskiego wzorca odmiany, jak np. Ceaucescu. Pamiętajmy też, że niektóre imiona i nazwiska funkcjonują jako całość (np. zaczęło się od Walter Scotta, płyta Jimmy Page'a - brak odmiany imienia). Jednak w starannej polszczyźnie należy takie imiona odmieniać i oddzielać apostrofem (Jimmy'ego Page'a). Ciekawostki:
-z Albertem Camus (nie: Camusem)
-"Mały Książę" jest dziełem Antoine'a de Saint Exupery lub Exupery'ego (jeśli bez imienia)
-książki Umberto Eco (nie: Eca) 
Jeśli deklinacja obcego nazwiska nie pasuje do polskich wzorców, to możemy odmienić imię (z Salvadorem Dali, nie: Salvadorem Dalim). Nazwiska kobiet zakończone na samogłoski nie deklinują się (dla pani Nowak, nie: Nowakowej). Zauważa się też zanikanie końcówek wołacza w odmianie imion (Andrzej! zamiast: Andrzeju!). Budujące jest natomiast podawanie tożsamości w odpowiedniej kolejności (imię i nazwisko). Jest to zasługa... komputerów, które alfabetycznie porządkują kolejność. Dawniej układano spisy "odręcznie", więc w urzędach należało przedstawiać się od nazwiska.

Język reklamy
Wszelkie odchylenia od normy językowej są w niej mile widziane, bo przyciągają uwagę odbiorcy. Błędy są najczęściej popełnione celowo ze względów marketingowych. Przykłady: mleko z polskiej krowy, Czy używa pani Calgon? (zamiast Calgonu), "polskie mleko z polskiej krowy", (masło) "stworzone z natury". Od lat reklama jest bardziej zrozumiałym kodem językowym niż literatura. Ciekawostka: slogan Coca-cola to jest to jest autorstwa Agnieszki Osieckiej. 

Zapożyczenia
Słowem, które najdłużej czeka na swój polski odpowiednik jest weekend. Smucić może fakt, że polszczyzna nie doczekała się żadnego słowa eksportowego, bo przecież wódka to rusycyzm.
Nadużywamy natomiast takich zapożyczeń:
kondycja- zamiast: stan
dokładnie- zamiast: w istocie, w rzeczy samej
z rzędu - zamiast: pod rząd
projekt - zamiast: przedsięwzięcie
wow - zamiast: o rany
Zadziwiając jest też nasza wierność obcej pisowni (np. weekend, jeansy, jazz). Należy bowiem spalszczać pisownię i wymowę zapożyczeń. Zapożyczenia w obszarze struktur językowych są szczególnie widoczne w języku reklamy i mediów:
Sopot Festiwal - zamiast: festiwal sopocki
Kredyt Bank - zamiast: bank kredytowy

Feminizacja języka
Zapewne większość z Was pamięta wystąpienie Pani "ministry" Muchy, która zażyczyła sobie żeńskiej formy stanowiska. Tak na marginesie - ministra po łac. oznacza służącą (!). Tworzenie form żeńskich nie jest kwestią języka, ale socjologii, bo to społeczeństwo musi zaakceptować i korzystać z takich form. Wyobraźmy sobie takie absurdalne wersje:
major - mjorka
kierowca - kierowczyni
kapitan - kapitanka
bankowiec - bankowczyni/bankówka
A może zadziałajmy odwrotnie:
przedszkolanka - przedszkolanek
maszynista - maszynistka (przecież to słowo jest już zarezerwowane dla innego stanowiska)
pilot - pilotka (jak czapka)
drukarz - drukarka (np. komputerowa).
Dużo większym problemem jest to, że Polacy babieją gramatycznie (używając form wzięłem, zaczęłem, poszłem, spięłem) albo stosują błędnego zwrotu adresatywnego proszę Panią (zamiast: proszę Pani). Ten ostatni błąd wynika z obecnej ekspansji biernika zamiast tradycyjnego dopełniacza. Z dawnych form (np. proszę mamy/taty) został jedynie zwrot proszę Pani.

Język żyje
Reliktami polszczyzny są:
-czas zaprzeszły (poszedłem był do kina i obejrzałem film) dla wyrażenia czynności dokonanej w stosunku do innej czynności przeszłej
-liczba podwójna (rękoma, oczyma, dwie słowie, dwie niewieście)
Językoznawczy wnioskują, że język rozwija się przez błędy, nieznajomość zasad. Dawniej mówiło się wykonywam, wykonywasz, wykonywa. Obecnie co trzeci Polak mówi wykonywuję, a wykonywujący dla 70% Polaków uchodzi za poprawne. Podczas gdy poprawna forma to wykonywający lub wykonujący. Ciekawe są też przewidywania naukowców - oto kilka z nich:
- wypieranie formy trzea nad trzeba
-zanikanie imiesłowu przysłówkowego uprzedniego w potocznym języku (przyszedłszy do domu, zjadłem obiad)
-zanik nosówek (wypieranie przez formy typu: chodzoł z toł dziewczynoł). Spostrzeżenie, a właściwie podany przykład był dla mnie zaskoczeniem. Potwierdzam wspomniane obawy, ale w głowie mam innego typu formy (np. przyjde do ciebie), a więc "obcinanie" znaków diakrytycznych (nosowości)
-ujednolicanie akcentu (tylko na drugą sylabę od końca).
Plusy i minusy polszczyzny
Pozytywne zjawiska w języku:
-ekonomia (polski: wiatrak, niemiecki: Windmulle)
-szyk swobodny, który daje możliwość eksponowania dowolnych wyrazów w zdaniu
-bogate słownictwo

Minusy:
-brak ujednoliconych końcówek (jedynie celownik liczby mnogiej ma tylko jedną końcówkę -om)
-wielość liczebników zbiorowych (dwóch kochanków, dwoje kochanków)
-szeleszczenie (wielość głosek szczelinowych)
-kalkowanie angielskiej składni (Sopot Festival, Wola Park).

Ciekawostki:
-wenedyk - sztuczny język (jak np. esperanto) z polską składnią i łacińskimi rdzeniami (Ojcze nasz to: Patrze nostry)
-końcówka -em w narzędniku rodzaju nijakiego została wprowadzona przez Onufrego Kopczyńskiego i nie przetrwała do współczesności. Pozostało tylko w Zakopanem, Ostrowitem, Wysokiem Mazowieckiem
-słowo nastolatek wprowadził do języka Władysław Kopaliński
- w wyniku powojennego konkursu zyskaliśmy takie słowa jak: podomka, rozgłośnia (zamiast: radiostacja), samochód (zamiast dosłownego tłumaczenia automobilu na samoruch)
- Jan Kochanowski jako pierwszy użył że zamiast iże.

W pamięci zapada kilka poprawnościowych zasad, utrzymanych w stylu niniejszej książki:
-meczów, bo meczy tylko koza
-w cudzysłowie, bo nie mówi się "w dupiu"
-poszłem, bo jestem osłem.

Końcowe refleksje zwykłego polonisty
Podczas lektury w  mojej głowie nieustannie kołatało pytanie, które nurtuje również profesorów uniwersyteckich: jak przekonać młodzież do pracy nad poprawnością językową? Okazuje się, że powinniśmy wpajać przekonanie, że od poprawności językowej zależy ich sukces zawodowy, a zatem i życiowy. Elementem współczesnego wizerunku jest bowiem język. Nie powinniśmy jednak uczyć młodzieży poprawności, ale świadomości językowej. Rozmówcy Jerzego Sosnowskiego nie wierzą też w epidemię dysortografii i popierają uczenie się wierszy na pamięć, jako formę treningu mózgu. Potwierdzona została też wersja o istnieniu jedynie dwóch rodzajów rzeczownika w liczbie mnogiej (męskoosobowego i niemęskoosobowego), w nie trzech (męskiego, żeńskiego i nijakiego), jak to podają niektóre podręczniki języka polskiego. Na koniec przykra uwaga. Niestety książka nie jest wolna od błędów, co według mnie jest niedopuszczalne w tego typu pozycji:
-błąd językowy - "Rzadko mówię dobrze o szkole- o systemie, w jakim pracuje" (str. 257)
-błąd merytoryczny - prof. Markowski nie rozróżniają pojęć dysgrafia, dysortografia, co zauważalne jest w stwierdzeniu: "Każdy specjalista rozpozna, co jest dysgrafią, a co nieumiejętnością ortograficzną" (str. 236).

PS J. Miodek wspomina ze studiów polonistycznych "opętańczą listę lektur, którą trzeba było przeczytać" (potwierdzam to behawioralnie).

Ocena: 5/6
Liczba stron: 288

wtorek, 3 marca 2015

"Zamień chemię na jedzenie" Julita Bator


Książka z pewnością nie zrewolucjonizuje Waszej diety, jedynie usystematyzuje i uzupełni wiedzę na ten temat. W zasadzie o to chodzi, żeby nie popaść we frustrację. Dlaczego frustrację? Książka bowiem uświadamia, że nie uciekniemy całkowicie od tytułowej chemii w jedzeniu. Możemy natomiast dokonywać selekcji podczas codziennych zakupów. J. Bator udziela podstawowych rad dotyczących żywienie i dokonuje analizy podstawowych produktów żywnościowych. Oto kilka wskazówek:
  • jedzmy jak najwięcej produktów nieprzetworzonych („Żywność nieprzetworzona to taka, która nie została poddana żadnym, nawet najmniejszym zabiegom” jak gotowanie, blanszowanie, mrożenie, mielenie, a zwłaszcza przemysłowe przetwarzanie). Obniża to bowiem wartość odżywczą składników pokarmowych.
  • kupujmy żywność ekologiczną, wytwarzaną tradycyjnie, pochodzącą z zaufanych źródeł
  • czytajmy etykiety, gdyż im mniej składników dodatkowych w produkcie, tym lepiej. Źródłem największych problemów zdrowotnych (alergii, wysypek, otyłości, chorób) są tzw. E . Niestety dla przeciętnego zjadacza chleba niewiele one mówią, więc pomocne okazują się „Tabele dodatków E”.
  • dokształcajmy się
  • unikajmy GMO (organizmów modyfikowanych genetycznie), wszakoż  „gdyby Stwórca chciał, aby truskawki były w rozmiarze melona, to pewnie nadałby im taką wielkość.” Autorka przestrzega nas  głównie przed soją i kukurydzą, gdyż są one najbardziej modyfikowane genetycznie.
  • wyeliminujmy biały cukier, który jest poddany wielu procesom chemicznym i pozbawiony składników mineralnych. Najlepszymi zamiennikami białego cukru są: miód, nierafinowany cukier trzcinowy lub buraczany, syrop z agawy, fruktoza, stewia, syrop słodowy orkiszowy lub z brązowego ryżu, melasa, cukier palmowy, syrop klonowy. Nie wszystkie zamienniki (np. miód) mogą być poddawane obróbce termicznej, bo tracą swoje wartości
  • jeśli słodycze, to tylko tzw. home made (wykonane w domu). Jedynym wartościowym sklepowym „słodyczem” jest gorzka czekolada (z jak największym procentem kakao).
    -unikajmy produktów z mąki pszennej, bo zboże to sprzyja rozwojowi wielu schorzeń (np. cukrzycy, grzybicy). Wybierajmy tę żytnią, razową lub orkiszową. Kupując pieczywo i produkty cukiernicze, unikajmy supermarketowych piekarni, które bazują na konserwantach i produktach niskiej jakości. W tym miejscu polecam ciekawe książki na temat pszenicy w jedzeniu
  • mleko i jego przetwory oznaczone skrótem UHT lub homogenizowane są zubożałe w wyniku obróbki, dlatego wybierajmy najmniej przetworzone, a najlepiej takie „prosto od krowy” (wydaje się to prawie niemożliwe)
  • uważajmy na produkty nazywane jako „light”, „lekkie”, „dietetyczne”, „fit”,  gdyż czasami jest to zwykły chwyt marketingowy
  • unikajmy produktów z mąki pszennej, bo zboże to sprzyja rozwojowi wielu schorzeń (np. cukrzycy, grzybicy). Wybierajmy tę żytnią, razową lub orkiszową. Kupując pieczywo i produkty cukiernicze, unikajmy supermarketowych piekarni, które bazują na konserwantach i produktach niskiej jakości. W tym miejscu polecam ciekawe książki na temat pszenicy w jedzeniu:
                   Warto może zaopatrzyć się w wersję na polskie stoły!
  • jajka mają oznakowania, na które powinno się zwracać uwagę:
0-chów ekologiczny, czyli dostęp dobrodziejstw natury i ekologicznej paszy                                       
1-wolny wybieg, czyli kury karmione paszą, ale mające możliwość wyjścia z klatki                             
2-chów ściółkowy, więc kury całe życie spędzają w klatce i karmione są kaszą, zapewnia się im jedynie odrobinę "swobody ruchu" (cokolwiek to znaczy!)                                                                 
3-chów klatkowy, którego nie warto nawet komentować, a tym bardziej wspierać swoimi zakupami!!! Dodatkową antyreklamą są antybiotyki i hormony, na których hodowane są kury "klatkowe".    
  • makarony, ryże, kasze, płatki śniadaniowe są cenne, ale jeśli nie są wzbogacane słodkimi dodatkami i gotowane w plastikowych woreczkach
  • warzywa i owoce na TAK! Jest jednak kilka zastrzeżeń: uprawiane naturalnie, spożywane zgodnie z kalendarzem upraw (zapomnijmy zatem o truskawkach i rzodkiewkach zimą), nieumyte, niepakowane w folię, pakowane w szklane pojemniki (zamiast w puszki). Bezcenne są przede wszystkim przetwory własnej roboty!
  • Kalendarz sezonowych warzyw i owoców
  •  mięso i ryby są ważne, ale pod warunkiem, że nie pochodzą z hodowli masowych, są świeże i tradycyjnie wędzone. Ważne: nie grillujmy!
  • tłuszcze i obróbka termiczna są szkodliwe, zwłaszcza jeśli do smażenia używamy margaryny. Nie używajmy patelni teflonowych, którą zastąpmy żeliwną (tzw. cygańską) lub ceramiczną. J. Bator przestrzega również przed garnkami, czajnikami z aluminium, które jest szkodliwe dla zdrowia
  • kawa, herbata, siki, napoje, woda - ta ostatnia jest najzdrowsza! Co do tego, to chyba nie mamy wątpliwości. Kawa i herbata w rozsądnych ilościach jeszcze nikomu nie zaszkodziła, podobnie domowe soki. Uważajmy również na mineralizowane wody, gdyż organizm może mieć zbyt wysoki poziom minerałów, a to też szkodzi zdrowiu.
Kluczem do zdrowotnych analiz J. Bator jest pytanie: jak radziła sobie z tym moja babcia i prababcia? Godne zapamiętania!
Smacznego!

sobota, 21 lutego 2015

Żółć

Język polski schodzi na psy! Mówimy coraz gorzej! Młode pokolenie nadużywa zapożyczeń i kalek językowych z angielskiego! Jest coraz gorzej... Trudno się z tym nie zgodzić. Pamiętajmy jednak, że zmiany w polszczyźnie nie są niczym nowym. Język jest elastyczną materią, podlegającą nieustannym zmianom. Nie oznacza to oczywiście, że powinniśmy akceptować te nadużycia. Należy jednak pamiętać, że to ludzie tworzą język i mają prawo swobodnie się nim posługiwać.

21 lutego obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego. Z tej okazji można usłyszeć o wielu inicjatywach, mających na celu promowanie poprawnej polszczyzny. W tym roku laureatką medalu "Zasłużony dla polszczyzny" została Anna Dymna. Kobieta o pięknej duszy, cudownym wyglądzie (mam tu na myślni nie tylko jej wizerunek z lat młodości), a do tego posługująca się piękną polszczyzną. Wczoraj miałam okazję usłyszeć ciekawe spostrzeżenie Dymnej, która zauważyła, że listy redagowane komputerowo często pozostają bez odpowiedzi, a nawet są błędnie rozumiane przez odbiorcę. Z tego powodu od lat wysyła listy pisane zielonym piórem. 



Od dawna myślę o przeczytaniu biografii Anny Dymnej. Czytaliście może? Jestem ciekawa opinii.


Na koniec kilka okazjonalnych ciekawostek językowych:

1) Najbardziej polskim słowem wydaje się być " żółć", gdyż składa się z samych znaków diakrytycznych, występujących w polskim alfabecie. Równie konkurencyjnie wypadają słowa: "źdźbło" czy "chrząszcz".

2) Najstarsze zdanie w języku polskim pojawiło się na kartach "Księgi henrykowskiej" w 1270 r. i brzmi: "Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj". Tłumaczone jest ono jako: "Daj, niech ja pomielę, a ty odpoczywaj".


3) Najdłuższe polskie słowo (wg "Słownika języka polskiego" PWN): konstantynopolitańczykowianeczka.

4) Najdłuższą nazwę ulicy znajdziemy w Działdowie: ul. Organizacji Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych. Od razu przypomina mi się nazwa ulicy, którą usłyszałam na wykładach z gramatyki języka polskiego - ul. Po kolana krwią zbroczona (!).

PS Dla jednego z moich gimnazjalistów Adam Mickiewicz nie jest wieszczem narodowym, ale... "wieprzem narodowym" (cytat ze sprawdzianu) ;)

piątek, 20 lutego 2015

Stosik nr 3

Nadchodzi wiosenne czytanie :)

Sex, drugs and rock'n'roll

"Jest mnóstwo innych historii, które mogłabym napisać o Robercie, o nas. Ale opowiedziałam właśnie tę. Właśnie tej się domagał, więc dotrzymałam przyrzeczenia. Byliśmy jak Jaś i Małgosia, ruszyliśmy w czarny las świata. Są tam pokusy, wiedźmy i demony, o których nam się nie śniło, ale jest też wspaniałość, której nawet w najśmielszych porywach sobie nie wyobrażaliśmy. Nikt nie mógł przemówić w imieniu tych dwojga młodych ludzi, nikt nie mógł prawdziwie opowiedzieć o ich dniach i nocach razem. Mogliśmy to zrobić tylko Robert albo ja. To nasza historia, jak mówił. Odszedł, więc mnie przypadło to zadanie." Napisanie książki z powodu obietnicy to bardzo trudne zadanie. Tym trudniejsze, gdy dzieło to ma pomieścić historię tak niezwykłą, tak ciepłą i tak smutną zarazem." 

Utwór "Because the night" (1978)

Patti Smith i Robert Mapplethorpe poznali się pewnego lipcowego dnia 1967 roku. Zaledwie 21-letni artyści doskonale odnajdywali się w duchu rock and rolla nowojorskiego hotelu o nazwie Chelsea. Właśnie tam odkrywali zakamarki swej artystycznej duszy i seksualności. Robert motywował Patti do pisania i śpiewania, ona inspirowała go do fotografowania.

"Poniedziałkowe dzieci" to zbiór wspomnień, które momentami wydają się chaotyczne, gdyż przeplatane są częstymi dygresjami na temat nowojorskich artystów, ważnych płyt, śmierci kolejnych muzyków. Powieść odsłania też trudną rzeczywistość kochanków, nękanych głodowaniem, niezapłaconym czynszem, brakiem pieniędzy, upadlającymi narkotykami, prostytucją i zmaganiami seksualnymi Roberta (homoseksualizm, skłonności sado-maso). 

Książka jest opowieścią o dojrzewaniu dwójki artystów, ale przede wszystkim o zatracającej miłości i oddaniu, rezygnacji z siebie na rzecz ukochanej osoby. Uderzające jest niesamowite zrozumienie kochanków, trwanie przy sobie wbrew wszystkiemu. Patti naszkicowała też czytelnikowi portrety znanych postaci, które pojawił w ich życiu: Jimmy'ego Hendriksa, Janis Joplin, Andy Warhola. Wielkim atutem książki jest jej wzbogacenie o twórczość i zdjęcia poniedziałkowych dzieci.
Cover Nirvany "Smells like teen sprits" w wykonaiu Patti Smith

Osobista dygresja: Leszek Możdżer "Smells like teen spirits" (piękna wersja!)

Ocena: 5/6
Liczba stron: 296